Świt
przywraca mi pewność siebie. Wznosząca się ku górze tarcza
słoneczna wlewa się jasnym światłem w moją duszę. Podążam za
nią. Jestem przecież podróżnikiem. Omijam tabloidy, podróbki
nowoczesnych miraży dobrobytu, błyszczące makijażem twarze
miast z zapleczem cuchnących prowincji, ścieżki
niedokończonych autostrad zagubionych w samozadowoleniu
politycznych kacyków, kierując się południowym szlakiem Via
Del Sol ku Rzymowi. Podobno tam prowadzą wszystkie drogi. Tam
też przystanek wędrowca umęczonego ciernistą drogą krętych
dróg ojczystych, krzaczastych wizji nowych terytoriów
konsumpcji, cudem kwitnących oaz i smutkiem ludu zakuwanego w
kajdany wyzysku.
Nie szukam schronienia dla pustych obietnic w skrytkach
bagażowych na kolejowym Stazione Termini z przyklejonym
imieniem papieża - Giovanni Paolo II. Nie wypada, by to święte
imię ujrzało, jak chowam fałszywe zapewnienia rodzimych
polityków dla jego ukochanego ludu. Spełniam cel pielgrzymki,
czuję się teraz wyzwolony odległością od ziemi coraz bardziej
jałowej, gdzie historia straszna odcisnęła już swoje piętno, a
współczesność polityczna je dopala czerwonym ogniem. Gorący
płomień pali w plecy, gdy chowam twarz w dłoniach skrywając
łzy żalu i tęsknoty za opuszczoną nadwiślańską Kolebką, do
której ożywcze słońce ledwie dociera poprzez chmury. We łzach
skapujących do misy fontanny di Trevi migoczą dwa światy.
Ginący w nicości obraz spokojnej przeszłości, gdy z dziecięcą
radością budowaliśmy zamki z piasku nad chłodnym bałtyckim
morzem i nieznanej przyszłości w globalnym świecie o coraz
gorszym klimacie.
U kresu pielgrzymki obuwie już niepotrzebne. Ściągam wydeptane
klapki i porzucam w zaułku watykańskich uliczek. Wyzwolone
stopy natychmiast otula energia rozgrzanego powietrza. W tej
samej chwili dusza spełza do stóp, by doznać ukojenia
płynącego z tego ciepła i uskrzydlić je. Nareszcie mogę
wznieść się ku oślepiającej tafli nieboskłonu, chłonąc jej
majestatyczność całym ciałem, a głowę powoli otaczam płonącą
koroną słoneczną. Poddaję się promienistemu misterium, by stać
się odrodzonym życiem. Pamięć początku podpowiada, że dotarłem
wreszcie do źródła wszech rzeczy po pierwotnym akcie, gdy z
muszli proto obłoku kosmiczna jasność otuliła wyłaniające się
z ciemności skaliste światy. Dała im krew, pot i łzy. Eony lat
świetlnych niosły iskrę życia ubierając je w miliardy kolorów.
Tchnęła życie i oczekiwała owoców z głębin błękitnych oceanów
i powierzchni zapłodnionej zieleni.
Akt Stworzenia skupiony teraz w aureoli białych obłoków
ukształtował nas, istoty o umysłach potrafiących dostrzec
piękno natury, które podjęły wysiłek zrozumienia jej
misterium. To najmłodsze Dzieci Wszechświata. Wraz z każdym
przemijającym pokoleniem krzepły, zyskiwały wiedzę, szukały
odpowiedzi. Rozwój ich był napędzany osiąganymi efektami. Ale
napędzał się też zbyt często egoizm jednostek, wywołując wojny
o dominację i pogoń za dobrami materialnymi wymagającymi coraz
szybszej eksploatacji zasobów naturalnych. Zwrotną stały się
miliardy ton odpadów pozostawianych błękitnej planecie do
strawienia, bo w konsumpcyjnym wyścigu szczurów, którymi
stawali się coraz bardziej, nie ma czasu na unicestwianie góry
własnych odchodów. Wierzą, że muszą wykorzystać swoje pięć
minut w Akcie Stworzenia. Pięć minut w lubieżnym tańcu
konsumpcji pożerającej ich przyszłość. Jednakże już widać, że
finał cywilizacyjnego danse macabre zbliża się coraz szybciej.
Czy zdążymy poznać fundamentalne odpowiedzi na przyczynę
Stworzenia, zanim nastąpi kres naszego gatunku?
Na szczęście nie ma jednej drogi do Rzymu. Nie ma jednego
Rzymu. Są ich miliardy miliardów w innych galaktykach w
mieniących się jasnymi punkcikami światach, ogniskach nadziei.
Stale uciekają w przestrzeni i czasie, ale gdzieś tam kryje
się odpowiedź. Gdzieś tam istota życia i ochrony jego sfery
duchowej połączy dwie zagubione w tumulcie cywilizacyjnym
dusze i odnajdą nową miłość w nieskończonych obszarach
boskiego kosmosu. I będą trwali zawsze. Dlatego podążam przed
siebie. Jestem podróżnikiem. Pragnę poznać zamysły świata
dawnego, pierwotnego, a porzucić niedorzeczne zamysły i
dążenia jego niedoskonałych Dzieci próbujących wyprzedzić czas
w dziele zniszczenia, gdy otoczeni kokonem bezpiecznej
ekosfery, pozostali pełni pychy, nie chcąc pamiętać o
kruchości jedynego Edenu, w którym się narodzili. Czyżby nie
zdawali sobie sprawy, że nieogarnionej wyobraźnią kosmicznej
Naturze wystarczy tylko chwila, by strzepnąć w nicość ten
ledwo dostrzegalny błękitny pyłek na Drodze Mlecznej?
© Krisand, sierpień’16 –
styczeń’17
|