Słonimski nie lubił szkoły i opuścił dość wcześnie gimnazjum z
powodu braku poczucia humoru nauczyciela, któremu zafundował
karykatury. Stwierdził, że szkoła nie spełnia jego pasji
satyrycznych. Od tego czasu uczył się samodzielnie w domu pod
nadzorem ojca Stanisława Słonimskiego, znanego i lubianego w
Warszawie lekarza, który leczył między innymi Bolesława Prusa.
Do matury Antoni też nie przystępował, ale nie stanowiło to
problemu, gdyż w tamtych czasach można było studiować bez
matury. Jedyną szkołą jaką ukończył była Szkoła Sztuk
Pięknych, do której zapisał się później razem z siostrą.
Chciał być malarzem, miał ku temu zadatki, ale wydarzenia,
które nastąpiły w 1914 roku (wybuch wojny) i poważna choroba
ojca zmusiły go do podjęcia pracy. Zatrudnił się jako rysownik
w piśmie "Sowizdrzał", które niejako tytularnie odpowiadało
jego młodzieńczemu charakterowi. Gdy do rysunków dopisuje
dowcipne komentarze, zaczyna się coraz bardziej integrować z
redakcją i rozumieć jej atmosferę i specyficzny sposób
powstawania gazety. Tam poznaje Jana Lechonia, późniejszego
twórcę kabaretu literacko-artystycznego Pikador (1918) i grupy
Skamander. Ta młodzieńcza przyjaźń przetrwa ponad 20 lat.
Praca w redakcji "Sowizdrzała" otworzyła przed Słonimskim
nieznany świat ówczesnej elity, który zaprowadził go do
renomowanego miejsca, jakim był stolik Bronisławy Ostrowskiej
w Astorii, gdzie przesiadywał również Stefan Żeromski. W tym
czasie pisze już od kilku lat wiersze, na razie jeszcze do
szuflady, ale gdy umiera jego ojciec, decyduje się na
wydrukowanie w "Kurierze Warszawskim" trzech sonetów:
Leonardo, Botticelli i Michał Anioł. Dopiero wtedy
uzna siebie za poetę powiadając: "złapałem poezję i
literaturę, jak się łapie katar albo grypę." Zajmuje się
jednak nadal malarstwem i jako 23-letni młodzieniec wystawia w
Zachęcie swoje prace, gdzie poznaje Juliana
Tuwima. Tuwim jest jeszcze studentem prawa i filozofii
Uniwersytetu Warszawskiego, ale publikującym już
własną
twórczość pod pseudonimem "Pekiński". Zafascynowali swoimi
twórczymi możliwościami, w czasie każdego spotkania czytali
nawzajem swoje wiersze, które później stały się ich
właściwymi debiutami. W przypadku Tuwima tomik jego wierszy
nosił tytuł Czyhanie na Boga, a u Słonimskiego były to
Sonety.
W tym samym mniej więcej czasie ze Słonimskim nawiązuje
kontakt Mieczysław Grydzewski, późniejszy twórca i wydawca
najbardziej opiniotwórczego pisma literackiego w Polsce
"Wiadomości Literackie".
Aż nadchodzi rok 1918, przynoszący Polsce niepodległość, a
Słonimskiemu niezwykłą okazję zainicjowania wraz z Lechoniem,
Tuwimem i Raabe pierwszej kawiarni poetów zwanej Pod Picadorem,
w Warszawie, przy Nowym Świecie 57. Kilka tygodni później
dołącza do tej grupy Kazimierz Wierzyński. Tak narodziła się
"wielka piątka", zalążek przyszłej grupy Skamander. Tymczasem
Picador robi furorę, kawiarnia jest codziennie pełna, wzbudza
ogromne zainteresowanie warszawskich elit, pojawiają się tam
m. innymi takie postaci jak Stefan Żeromski, Andrzej Strug,
Wacław Sieroszewski i Jarosław Iwaszkiewicz, który niebawem
dołącza do grupy poetów. Słonimski czuje się w tej atmosferze
niczym rybka w wodzie, gdy jego wierszy chętnie uczono się na
pamięć, ponieważ czytelna, komunikatywna forma jego poezji
wpadała w ucho jak refren piosenki. Później w tym męskim
towarzystwie wzajemnej poetyckiej adoracji pojawia się
Maria Morska, kobieta magnetyczna deklamująca wiersze.
Niuta szybko staje się
głównym punktem programu. Według Iwaszkiewicza wytwarzała
"atmosferę przesyconą orientalnym zapachem cynamonu i mirry" i
szybko stała się niespełnioną miłością Słonimskiego (była
mężatką). Słonimski był nią urzeczony, dzięki niej napisze
swoje najpiękniejsze wiersze i ujawni liryczną twarz, całkiem
inną od tej, która prezentował w swoich utworach dotychczas,
pewną siebie, nieco złośliwą i dumną.
Chętnie też pisał dla kabaretów Bandy i Qui Pro Quo
skecze, monologi pijackie i purnonsensowne, sięgał do
ulubionej formy żartu dowcipu żydowskiego szmoncesu, które
były świetnie przyjmowane przez publiczność. Słonimski był w zasadzie
snobem, ale nie imponowały mu sukces i dominacja, lecz
inteligencja i talent, które obok humoru najbardziej cenił u
innych.
Picadorczycy realizując swoje poetyckie credo od początku
kontestują konserwatywną formę Młodej Polski, postulując
tworzenie sztuki masowej, nieelitarnej zrywającej z tematyką
martyrologii narodowej. Posuwali się nawet do skandali
organizując "bojówki literackie" protestujące i zakłócające
spektakle w warszawskich teatrach. Słonimski określał je jako
sztuki "patriotyczno-idiotyczne" w utrwalonej teatralnym
repertuarem "bogoojczyźnianej grafomanii". Ta radosna
młodzieńczo-awanturnicza działalność wkrótce jednak zamarła i
w roku 1920 narodzi się najważniejsza w dwudziestoleciu
międzywojennym grupa literacka Skamander, o której Witold
Gombrowicz pisał:
Skamander! Ci chłopcy urodzili się pod szczęśliwą gwiazdą.
Weszli w literaturę w momencie, kiedy ciepłe, ożywcze wiatry
wiały w Europie, otwierały się okna, pękały kraty. Oddychali
powietrzem rewolucji, ale nie tej okrutnej, tylko złagodzonej,
sprzyjającej sztuce. Zaczęli pisać wiersze w momencie, kiedy
świat potrzebował poezji i jej szukał. Utworzyli grupę
wyjątkowo dobraną i zwartą. Znaleźli świetnego impresaria w
redaktorze Grydzewskim. Uzyskali z miejsca popularność, wpływ,
nawet sławę.
Niedługo po
inauguracyjnym wieczorze grupy, skamandryci powołują do życia
nowe pismo, miesięcznik literacki "Skamander", w którym
sekretarzem redakcji zostaje Grydzewski. W piśmie zadebiutują
m. innymi Witold Gombrowicz oraz Bruno Schulz. Skamandryci
chcą być poetami codzienności, unikać kaznodziejstwa, nie chcą
nikogo nawracać, ale porywać, rozpalać umysły ludzi, "być ich
uśmiechem i ich płaczem". Oczywiście, nie wszystkim się to
credo podobało. Od początku ścierają się z innymi formacjami
poetyckimi, ekspresjonistami, futurystami, przedstawicielami
awangardy, czy konserwatystami związanymi z endecją. Były to
jednak złote czasy dla Skamandra i Słonimskiego, który
rozkwita jako publicysta i poeta. Pisze jeszcze felietony,
wiersze i humoreski dla "Cyrulika Warszawskiego", którego
szefem był Lechoń. Ma już od dawna wyrobiony własny styl:
lapidarny i bardzo złośliwy. Jak sam pisał: "W czasach
Picadora, a później Skamandra byliśmy straszni. Młodzi,
dowcipni, okrutni, a do tego z forsą. Po prostu ohyda."
W końcu przychodzi twórczy kryzys. Mając 27 lat bierze nad nim
górę znudzenie, egzystencjonalne zagubienie, brak sensu i
przyjemności z życia. Zawiedziony niespełnioną miłością , chce
uciec od Niuty i w 1923 udaje się w podróż na Bliski Wschód, z
której przywozi ponad 20 nowych wierszy.
Po powrocie
angażuje się w powstanie nowego pisma literackiego "Wiadomości
Literackie", którego redakcja mieści się w tym samym miejscu,
gdzie znajdowała się redakcja Skamandra, czyli w mieszkaniu
Grydzewskiego przy Złotej 6/5 (tel. 132-82, czynna w godz.
15.00 do 16.00). Słonimski najpierw zostaje recenzentem
teatralnym pisma. W swoich recenzjach skrzących sie dowcipem
nie oszczędza nikogo. Jest nonszalancki, prześmiewczy,
szyderczy i prowokacyjny, więc czytelnicy go uwielbiają, ale
autorzy sztuk wprost przeciwnie. Narażał się też politykom,
gdyż w swoich recenzjach umieszczał sporo aluzji i krytyki
kolejnych rządów drwiąc z bolszewizmu oraz faszyzmu.
Zaliczył również pojedynek z Mieczysławem Szczuką, kolegą
młodego malarza żydowskiego pochodzenia o nazwisku Berlewi,
którego prace z awangardowej wystawy zatytułowanej
Mechano-faktura poddał bardzo zjadliwej krytyce w recenzji
przewrotnie zatytułowanej Mechano-bzdura. W recenzji
zasugerował, że Żydzi nie lubią pracować i prezentują jedynie
towar już stary i zleżały, który w Europie nikogo nie
interesuje, przez co podobni twórcy żydowscy robią z Warszawy
prowincję. Recenzje zakończył posumowaniem: "Taa, nie róbcie
panowie z siebie wariatów", czym ściągnął na siebie furię
Szczuki, który w Ziemiańskiej publicznie go zwymyślał i
spoliczkował wyzywając na pojedynek. Na szczęście Słonimski z
pojedynku wyszedł zwycięsko. Innym razem rozpowszechniał
dowcip o jednym z reżyserów Ryszardzie Ordyńskim, który ma
wydrukowane na wizytówce trzy kłamstwa: "Ryszard Ordyński,
reżyser", a powinno być: Heniek Blumenfeld, kombinator".
Słonimski, jako satyryk, ma też spory dystans do siebie, gdy
zapisał w dzienniku z podróży do Brazylii: " W ogrodzie
miejskim widziałem drzewa, które mają sam pień i kwiaty z
pominięciem liści. Przypomina mi to moją karierę literacką z
pominięciem szkoły średniej i matury".
© Krisand, luty 2017
|