12 września 2010 roku minęła 40-ta rocznica śmierci Jana
Sztaudyngera. Pomimo ciężkiej choroby, pisał do końca wiersze,
wspomnienia, mikro dramaty i oczywiście fraszki. Fraszki,
których napisał setki, polityczne i erotyczne były powodem
oburzenia władzy politycznej okresu stalinowskiego. Z tego
powodu w latach 1947-1954 Sztaudynger nie wydał żadnej
książki. Dopiero po śmierci poety ukazało się jego 12 nowych
książek, w tym 2 tomy wspomnień, bajki dla dorosłych, tomiki
nowych fraszek, wiersze i wiersze dla dzieci, poemat o
grzybach oraz obszerne wybory zarówno w twórczości
satyrycznej, jak i lirycznej autora. Jednocześnie okazało sie,
że wiele nieznanych do tej pory rękopisów zostało
odnalezionych w starym kufrze, podczas remontu domu rodzinnego
poety. Ich zbiór został opracowany i wydany przez córkę
Sztaudyngera w 1998, jako odrębny tomik Fraszek z kufra.
Autor
słynnego w Polsce powiedzonka: myjcie się dziewczyny, bo nie
znacie dnia, ani godziny, wywołał we mnie żywe
zainteresowanie, kiedy przeczytałem wstęp do Fausta Goethego
przez niego napisany. Sztaudynger w późniejszych swych
fraszkach nieraz do Goethego nawiązywał, a w wydanym pierwszym
tomie słynnych Piórek (1954) cały dział zatytułował „Goethe” i
„pseudo-Goethe”. Są to przekłady z weimarskiego mistrza, są i
inne, zainspirowane epigramatami twórcy Fausta. Fascynacja
Goethem zaczęła się u Sztaudyngera jeszcze w okresie
pobierania nauk w liceum (1916), ale w okresie międzywojennym
szczególnie fascynował go Boy-Żeleński. Silne wrażenie wywarły
na nim omówienia wznowień Dziadów i Wyzwolenia przez Boya
dokonane. Do tego nakładało się oczarowanie starodawną
"szopką" krakowską, literacko ożywianą przez Boya, Pugeta i
innych twórców kabaretu "Zielony balonik". Do tego stopnia, że
w wierszu zatytułowanym Boyowo i bojowo powoływał się na
niego, kiedy mu zarzucano zbyt wielką śmiałość w poruszaniu
tematów drastycznych. Przy tym Sztaudynger zachwycał się
jasnością i świeżością języka Boya, jego bezpośredniością i
celnością. Być może to było przyczyną, że Sztaudynger nie dał
się wciągnąć fali poezji awangardowej, zbuntowanej, tworzącej
nową poetykę. A może jego bogata wyobraźnia równocześnie
malarska i muzyczna skłaniała do tworzenia w rytmie
regularnym? Zawsze lubił rymy wyszukane i trudne, ale nie
stronił też od nieco łatwiejszych, które były niejako w
zasięgu ręki. Wiersze o rymie ściśle określonym były dla niego
formą naturalną, to raczej już biały wiersz wymagał
przełamywania wewnętrznych oporów.
Niezmiernie
ciekawym epizodem w życiu Sztaudyngera było uczestnictwo w
organizowanych w Sali Kopernikańskiej Uniwersytetu
Jagiellońskiego „żywych dziennikach”, turniejach poetyckich z
plebiscytami słuchaczy i dyskusjami. Ścierali się tam
nowatorzy ze zwolennikami poezji tradycyjnej. Tam też
Sztaudynger odnosił swoje pierwsze triumfy. Było to o tyle
ważne, że w tej poetyckiej trybunie uczestniczyli znani
ówcześni pisarze, Orkan, Rostworowski, Konopka, Zegadłowicz,
Czerkawska, Edward Leszczyński oraz profesorowie UJ: Sinko,
Windakiewicz, Kallenbach. Były to czasy, kiedy dzieło
literackie było przez humanistów uniwersyteckich traktowane
jako zjawisko żywe, a nie przedmiot wyizolowany i oglądany pod
mikroskopem, „jak żaba” - żartował jeden z młodych krytyków. W
tym czasie Sztaudynger był już autorem pierwszego tomu
poetyckiego „Domu mój” do którego przedmowę napisał głośny
wtedy w kraju pisarz Karol Hubert Rostworowski, a któremu
zawdzięczamy bezcenne wskazówki skierowane do wszystkich
twórców.
Pisał on: "Być poetą - znaczy mieć dużą dozę przewrażliwienia
w stosunku do świata zewnętrznego i mieć dar samopoznania. Jak
bowiem ktoś, kto nigdy w życiu nie zaznał ot, najpospolitszej
ranki, nie potrafi przez analogię współczuć ze zranionym
bliźnim, tak samo poeta, ślepy na siebie, nie potrafi zobaczyć
na ekranie świata odbitki swego jestestwa. I choćby miotał
wszystkimi formami, chociażby dzwonił najbardziej wyszukanym
rymem, chociażby gorzał w płomieniach najnowszych
artystycznych kierunków, a samopoznania nie miał, niczym nie
jest".
Czy poezja
Jana Sztaudyngera spełnia te wymagania? Czy spełnia kryteria
mistrza, który powtarzał: "Ażeby tworzyć, trzeba być sobą: jak
najwyższym, jak najszerszym i jak najgłębszym, to znaczy: jak
najwszechstronniej przez siebie zrozumianym. Nie tworzyć ponad
stan, ale i nie tworzyć poniżej stanu - oto przykazanie poety.
Rozdawać pełnymi garściami swój dorobek - oto uczciwość poety.
Czerpać z przeszłości wyłącznie wzory samopoznania - oto
mądrość poety. Być chociażby jednym nowym, bo szczerym,
dźwiękiem w nigdy nie kończącej się pieśni człowieczeństwa -
oto cel poety". Po stokroć tak. Czujemy to między innymi w
wierszu miłosnym, Otom ukochał ponad czar poranku...
Otom ukochał ponad czar poranku,
Ponad nieziemską przejrzystość przeźroczy
Dziewczynę jedną w bławatowym wianku
Chabrowe mającą oczy.
Ponad wieczorną pieśń o nieistnieniu,
Ponad szum drzewa, kiedy wiatru nie ma,
Otom ukochał w jawie i we śnieniu
Dziewczęcej duszy nieśmiały poemat...
czy w wierszu Sam, pełnym bólu odczuwanym przez poetę bardzo
fizycznie, zmysłowo:
...Zegar już nigdzie się nie spieszy,
Godziny wolno z siebie strąca,
Czas trwa daleki, nieodmienny,
Pokój srebrzeje od miesiąca,
Godzina idzie nieidąca...
Oprócz wartości lirycznej, wiersze te tłumaczą czy zapowiadają
późniejszy kunszt autora Piórek, Supełków i Kropli lirycznych.
Nawet początkowy desperacjonizm przeformował się w późniejszą
zdolność rezygnacji i sublimacji i… w uśmiech. Bez tych
młodzieńczych doświadczeń nie byłoby późniejszej wesołej
poezji. Ale też tym, którzy sobie wyobrażali, że tworzy łatwo,
poeta odpowiadał w utworze Rzeźba kozikiem (1925):
Rzeźbię moje wierszyki, jak kozikiem w drzewie,
Jak je trudno wyrzeźbić, nikt oprócz mnie nie wie...
Niebawem uznany przez krytykę za jednostkę całkowicie liryczną
i skorą do smutków, miał zgotować czytelnikom niespodziankę
swą Rzezią na Parnasie (1931), prowokacyjnie poczynając
pamfletowym tonem:
Raz batem,
Raz kwiatem
Weźmie, kto w Polsce
Zdolnym literatem...
Raz kwiatem, raz batem doskonale oddaje charakter zbiorku,
który wywołał małe trzęsienie ziemi wśród warstwy kulturalnej
okresu miedzy wojennego. Kpiny sąsiadują z wyrazami uznania, a
nawet zachwytu. Była to prawdziwa "rzeź" intelektualna, z
której trudno wyjść bez szwanku. Pochwalne i entuzjastyczne są
w tym zbiorze utwory poświęcone: Leśmianowi, Malczewskiemu,
Młodożeńcowi, Sieroszewskiemu, Staffowi, Wasylewskiemu,
Wiktorowi, Tuwimowi, Berentowi, Czuchnowskiemu, Braunowi.
Natomiast ostre, często niesprawiedliwe oceny wystawia w
swoich utworach: Miriamowi, Grzymale-Siedleckiemu,
Makuszyńskiemu, Irzykowskiemu, Strugowi, Brzechwie i
Wittlinowi. Ale niekiedy też, korzystając z prawa humorysty,
Sztaudynger nie daje jednoznacznej charakterystyki,
zadowalając się konceptem. Osobno uwagę poeta poświęca paniom,
którym zarzuca literackie "pudrowanie i podmalowywanie" oraz
przeglądanie w utworach jak w lusterkach. Najbardziej
krytyczne wiersze poświęcone są Kuncewiczowej, Nałkowskiej,
Pawlikowskiej, Rodziewiczównie i Mniszkównie.
Ogółem "Rzeź" zawiera pięćdziesiąt jeden portrecików pisarzy i
szesnastu pisarek, w tym i nie pominął samego siebie, pisząc
żartobliwie:
Skąd się to wszystko wzięło,
Zaczynał, ach, delikatnie!
A teraz tak na odlew
Po pyskach drwiących płatnie...
W lipcu tego samego roku (1931) Sztaudynger napisał "Dom na
rzeczkach", opowieść czarującą i śmiałą, nie omijającą spraw
drażliwych, z pięknymi opisami przyrody, portretami osób
bliskich, śmiałymi ustępami erotycznymi, które w tym czasie
mogły wywoływać niejakie zgorszenie. Z tego też powodu utwór
ten wraz z opowieścią o wuju Filipie i powojennymi już
portretami wspomnieniowymi rodziców, wyszedł pośmiertnie
dopiero w roku 1974, ciesząc się z miejsca dużym powodzeniem
czytelników.
Po wojnie w
1945, Sztaudynger osiedlił się w Łodzi, gdzie podjął pracę w
Wojewódzkim Wydziale Kultury, ale często jeździł do Krakowa, o
którym pisał poetyckie pochwały (Ranek w Krakowie, Miasto jak
szczęście, jak muzyka). Z kolei efektem podróży do Wrocławia
są Strofy wrocławskie nawiązujące jakby do przedwojennych
Ballad poznańskich. Jednak to właśnie w Łodzi powstaje
Antyfona o nieśmiałej świętej, w której znajdujemy subtelność,
delikatność i prostotę:
...Bała się wejść do kościoła,
Aby nie zbudzić anioła,
Bała się stanąć za progiem,
Aby nie minąć się z Bogiem...
Ten wiersz przemawia poprzez swoją odkrywczość, konsekwencję,
współgranie myśli i formy, gdy w drugiej części poeta
przechodzi do realizmu bardzo sobie bliskiego:
...Gdy czuję się sam... wieczorami,
Gdy mi oczy nabrzmiewają łzami,
Kiedym zepchnięty, pominięty, zmięty,
Modlę się do nieśmiałej świętej...
Sztaudynger przechodził wtedy pisarską ewolucję. Coraz więcej
uwagi poświęcał fraszkom i mikro dramatom. Fraszki, jak mawiał
Julian Przyboś "Maksimum treści - przy użyciu minimum słów"
były punktem, do którego zmierzała długa ewolucja twórczości
poety. Perfekcja jaką nabył, przybierała nieraz karykaturalne
rozmiary, czego przykładem jest tytuł utworu znacznie dłuższy
niż sam utwór Nagrobek człowieka zmarłego na udar słoneczny:
Ceń
Cień.
czy też utwór o znakomitej przenikliwości, jak w wierszu
Wycięty las:
Wycięty las
Szumi tylko w nas.
W miarę upływu lat, coraz mocniej wciągała Sztaudyngera
twórczość fraszkopisarska. O niej wypowiadano się na łamach
prasy: "Są w sztaudyngerowskich fraszkach wszystkie
ingrediencje, jakie życie nam co dzień podsuwa. Więc pieprz i
miód, sól ziemi, słońce i wino, piołun i gorczyca. Nakłuwa swą
poezją baloniki ludzkiej próżności, chłoszcze grzbiety durniów
i opryszków..."
Na jednym z wieczorów autorskich zapytano Sztaudyngera nad
czym pracuje. Odpowiedział: "Twórczość moja sączy się trzema
nurtami: fraszki, wspomnienia rodzinne i wiersze dla dzieci".
Ten ostatni typ twórczości zawsze był bliski poecie. W latach
1961-1968 wyszły aż cztery tomiki wierszy dla dzieci,
natomiast już po jego śmierci w 1973 ukazał się piękny zbiorek
zatytułowany "Dróżką przed siebie", gdzie Sztaudynger bawi się
z dziećmi, prowadząc żywiołowy dialog. W tych też latach
powstały sztaudyngerowskie mikro dramaty. Króciutkie sztuki
sceniczne, odpowiedniki fraszek czy kropli lirycznych, oparte
na zamyśle satyrycznym. Najpopularniejszy z owych utworów - to
Wygnańcy Ewy, w którym biblijna Ewa, ledwie powołana do życia
z lędźwi Adama, najpierw staje się inicjatorką gry miłosnej z
mężem, gdy ten się wyczerpał, kontynuowała igraszki z diabłem,
a później z aniołem. Kończy się to wszystko, jak się kończy.
Do dnia dzisiejszego jesteśmy "wypędzeni" z biblijnego raju.
Wartym przytoczenia jest również mikro dramacik Wszak, w
którym autor wplótł słowo tytułowe do łacińskiego przysłowia:
Gdy mnie płomieniem ogarniają żądze,
Zuchwałą ręką po twych kształtach błądzę,
Daruj mi nadto śmiały gest:
"Errare - wszak - humanum est".
Przemieniać ból w uśmiech, drobne ludzkie sprawy w poezję,
przeszłość w nadzieję, konflikt w przymierze, przemijalność w
trwanie, to był cel pisarstwa Jana Sztaudyngera.
*(przytoczone w
tekście utwory zaczerpnąłem z "Uśmiechu i poezji Jana
Sztaudyngera" Wojciecha Natansona. Wyd. Łódzkie 1976.
© Krisand, wrzesień 2010
|